środa, 6 maja 2020

UWAGAAA

PRZEPROWADZKA!

Zmieniam miejscówkę z blogspota na wattpad!
Dalej będę tam kontynuować tą historię ale poza nią będą też inne! Na przykład AkaFuri, inne opki lub szoty z Aokie, parki z innych anime (still gejoza) takich jak Fugou keiji balance:unlimited (DaiHaru), Haikyuu (KuroKen, KageHina)

TUTAJ LINK:

Do zobaczenia tam!

czwartek, 24 listopada 2016

Rozdział VI - Niestabilność

- Dziękuję! - rzucam i podaję w dłoń taksówkarza banknoty o łącznej wartości pięciu tysięcy jenów - Reszty nie trzeba. Miłego dnia! - poczekałem aż zamknie bagażnik i uścisnąłem mu dłoń. Narzuciłem torbę podróżną na ramię i z cichym westchnieniem obróciłem się tak, że teraz stałem przodem do sporego, beżowego domu - Witaj w domu, Ryouta - mruknąłem i wyjąłem pęk kluczy z kieszeni. Otworzyłem drewniane drzwi, po czym pchnąłem je aby wejść do środka - Przepraszam za najście. Wróciłem.

Czy zrobiło mi się smutno, gdy okazało się, że nikogo nie ma w domu? Może trochę. W moich skrytych marzeniach był obraz zastawionego na obiad stołu i siedzącej przy nim wesoło gaworzącej rodzinki.
Niestety jestem dzieckiem pracoholików oraz bratem dwóch, szaleńczo zakochanych kur domowych. Im wyszło w życiu..
No tak. Teraz trochę przesadzam, gdy przyleciałem tu własnym samolotem, który zostawiłem na ufundowanym przeze mnie małym lotnisku.. Ale chodzi mi o coś innego. O to, że tata ma mamę, mama - tatę, starsza siostra - męża, młodsza siostra - narzeczonego.

A ja? Ja jestem zapracowanym, obleśnie bogatym i nieszczęśliwym gejem. Samotnym gejem. Westchnąłem i wszedłem po schodach na piętro. Tam znajdował się mój pokoik. Przestałem w  nim mieszkać, w momencie wyprowadzenia się do wieżowca bliżej mojego nowego liceum. I chyba wtedy ostatni raz tu byłem. Święta? Urodzinki? Czasem oni przyjechali do mnie. Chociaż w większości przypadkach po prostu byliśmy zajęci.
Jestem na tyle młody, że muszę ostro zapierdalać, za przeproszeniem, żeby utrzymać się na mojej pozycji w wymarzonej pracy pilota. Premier też musi czymś lecieć do rodzinki na święta przecież, więc podwijam kiecę i lecę..


Odstawiłem walizkę na podłogę i z uśmiechem rozejrzałem się po pomieszczeniu. Z sufitu zwisały modele samolotów przez co w niektórych miejscach musiałem zrobić unik. Kiedyś byłem delikatnie niższy. Ściany obwieszone koszykarzami. GEJOOOZA.
Ale i tak największa gejoza wyszła na światło dzienne gdy zerknąłem pod materac. Pamiętnik. Cały zapisany jednym słowem praktycznie. Powyklejany jedną mordą. Kogo? No kogo?!
"AOMINECCHI DZIŚ SIĘ DO MNIE UŚMIECHNĄŁ PAMIĘTNICZKU!"
"DZIŚ PRZEZ PRZYPADEK DOTKNĄŁEM JEGO RĘKI. AOMINECCHI PO CHWILI JĄ WYRWAŁ ALE PRZEZ MOMENT CZUŁEM SIĘ JAKBYŚMY BYLI PARĄ! <3 :*"
No kurwa nie wierzę. Sam w siebie zwątpiłem. Wiem, że mój mózg nie jest pierwszych lotów no ale bez przesady! Strzeliłem sobie teatralnego liścia w mordę osuwając powoli rękę w dół z dziwnym wyciem przypominający dźwięki godowe modliszek..

Rzuciłem w najdalszy kąt szatańską księgę kreśląc w jej kierunku znak krzyża.. Co z tego że to nie moja religia!
Moje rozmyślenia na temat podpalenia jej w celu wzmocnienia egzorcyzmu przerwał dźwięk otwieranego zamku w głównych drzwiach. Po cichutku zszedłem na dół. Rodzice wnosili siatki z zakupami z auta do kuchni.

- Niespodzianka! - krzyknąłem a mama pisnęła upuszczając reklamówki. Tata za to złapał za miotłę i stanął w pozycji gotowej do ataku. - Serio? Serio tato?! Złodzieja miotłą?
- Ryouta?!  - uśmiechnąłem się tylko w odpowiedzi schodząc ze schodów z rozłożonymi ramionami. Mocno uściskali mnie zadając przy tym ogrom pytań, na których znaczną część nie chciałem odpowiadać albo odpowiedzi nie znałem.

- A jakiegoś przystojnego, miłego chłopca ze sobą przywiozłeś? - mamunia ze słodkim uśmiechem polizała kciuk wycierając mi nim polik ze swojej czerwonej pomadki.
- Nie mamo. Musisz zadowolić się tylko mną - zaśmiałem się nerwowo drapiąc w kark
- Ryouta wiem, że brzmi to dziwnie z ust ojca, ale też bym chciał w końcu poznać Twojego chłopaka.
- Tato. - zrobiłem pauzę aby uspokoić pulsującą żyłkę - Jak znajdę sobie chłopaka to Wam go dostarczę choćby w kartonie kurierem, zgoda? Niestety przez jakiś czas musicie obejść się smakiem.
- A co z Daikim? - tak. W brew pozorom jakie może stwarzać odległość nas dzieląca miałem bardzo dobry kontakt ze staruszkami. Wiedzieli o mnie praktycznie wszystko.
- Spotkałem go ostatnio ale nie chce o tym gadać.. Wiecie, że Kuroko ożenił się?!

Podłapali temat. Kocham ich ale są równie nieznośni co ja.
Serio jestem aż tak denerwujący w oczach innych? NO PECH NO.

*  *  *  *  *

Wyszedłem na jedno, zasrane piwo. JEDNO.
Niestety tu spotkałem sąsiada, tam przyszłego szwagra z kumplami, za chwilę podszedł dawny kolega z placu zabaw znajdującego się na pobliskim osiedlu.
I teraz głośno krzyczę dopingując znajomych w zawodach w siłowaniu się na rękę. Urżnąłem się jak świnia.

Wstaję z kanapy chwytając się oparcia. Wypijam resztkę whiskey. Chwiejnym krokiem kieruje się ku wyjściu. Jestem z siebie cholernie dumny gdy udaję mi się wydostać na zewnątrz. Gibając się to w  przód to w  tył niespiesznie wyciągam papierosy z kieszeni. Co chwila ktoś wita się ze mną. A ja mam tak bardzo na nich wysrane że aż śmiać się chcę.
Wsadzam do ust fajkę i odpalam ją. Zaciągam się a mój świat zaczyna wirować jeszcze bardziej. O cholera jaka faza.

Jak to w pijackich libacjach przyszedł ten piękny czas! Na robienie czegoś, czego potem będzie się taaaak bardzo żałowało! Wyciągam telefon. Wybieram numer.
Kilka sygnałów. Odebrał.

- Tak? - niski, męski głos.
- Cz-cześć Aominecchi - czknąłem przez co wybuchnąłem śmiechem
- Kise? Zmieniłeś numer? To dlatego nie mogłem dodzwonić się na stary..
- A no zmieniłem! - czknąłem - I nie zamierzam Ci dać nowego numeru!
- Ale Kise.. Właśnie do mnie zadzwoniłeś. Wyświetlił mi się.
- Chyba sobie żartujesz! Nigdy przenigdy bym do Ciebie nie zadzwonił! O kurwa.. - telefon wypadł mi z ręki przez co z ogromnym trudem musiałem się po niego schylić - No nie wytrzymam taki silny wiatr wieje ze się zaraz przewrócę chyba! - zachwiałem się walcząc o utrzymanie pionu.
- Jesteś pijany.
- Nigdy w życiu.
- Gdzie jesteś?
- Nie powiem Ci!
- Gdzie.
- W barze w naszym mieście rodzinnym. - dźwięk urwanego połączenia - Rozłączył się? Rozłączył mnie?! A to szuja jedna!

- Kise! Wycyganiliśmy od barmana mikrofon!
- O CHOLERA KARAOKE!

Pamięć złotej rybki.

*  *  *  *  *

- Ej Kise! - mój szwagier kiwnął głową w kierunku stołu bilardowego - Tamta ciota się na Ciebie gapi.
- Kto? - zupełnie zignorowałem określenie homoseksualisty ala mój szwagier. Tak, jest ogólnie homofobem ale po pierwsze: polubił mnie zanim się dowiedział, po drugie: nie ma wyjścia musi mnie szanować. A jest moim ukochanym szwagrem.
Powiodłem wzrokiem w tamtą stronę. Bardzo przystojny, wysoki facet czyścił kija patrząc mi w oczy. Ekhem. Takiego kija do bilardu. EKHEM!
Nie spuszczając z niego spojrzenia przechyliłem szklankę z whiskey. Oblizałem usta łapiąc ostatnią uciekającą kroplę trunku bogów. Całkiem niezły z mordy. Ciałko takie 5/10. Słabo ale za długo jadę już na ręcznym a jestem pijany więc rano sobie to jakoś usprawiedliwię..
Wstaję i przechodzę obok niego delikatnie muskając ramieniem. Cholera. Jestem jednak wyższy. Ech. Na jednorazówki wolę typ podchodzący do mojego ideału - Aomine.. CZEKAJ KURWA POWIEDZIAŁEM TO SOBIE W MYŚLACH?! Nie nie nie. Masło, penis, kot, krowa, stodoła.. BLA BLA.
Opieram się o bar i gdy chcę zamawiać ktoś mnie ubiega.
- Dwa razy po powiększonej wersji wściekłego psa! - zajął miejsce tuż obok mnie lustrując moją postać.
- Aż tyle wypijesz? - raczę go moim zajebistym spojrzeniem unosząc jedną brew. Staram się, żeby mój głos brzmiał w miarę trzeźwo i uwodzicielsko. I żeby nie czknąć.
- Miałem nadzieję, że mi pomożesz - uśmiechnął się do mnie ukazując rządek białych, prostych zębów - Anthony.
- Foreigner? - poszpanowałem trochę językiem angielskim odwzajemniając uścisk dłoni. Mam nadzieję, że się odwdzięczy i poszpanuję potem swoim. W trochę innych warunkach.. - Kise.
- Co robi tu taki model jak Kise Ryouta? I to sam? - upił spory łyk wypuszczając głośno powietrze.
- Och, znasz mnie? - zaśmiałem się i zrobiłem to samo. Naprawdę było w drinku sporo tabasko. Paaali. - Miło mi. A czemu sam? Chętnie bym nie był sam..

- I już nie jesteś! - mocne szarpnięcie za ramię sprawiło, że rozlałem drinka, wypierdoliłem się prawie oraz wpadłem mordą na coś twardego. Potem to coś okazało się klatą. Klatą ciemnej masy.
- Aomine! Co Ty robisz? Tym bardziej co Ty robisz tutaj? - otworzyłem szeroko oczy gdy podniosłem głowę i zobaczyłem jego twarz wykrzywioną w grymasie chęci mordu. Z gałami wbitymi w mojego nowego znajomego.
- Wszystko w porządku Kise? - Anthony wyprostował się podchodząc bliżej mojego dawnego przyjaciela z drużyny. Patrzył bez strachu na Daikiego. - Koleś przerwałeś nam.
- Chętnie spuścił bym Ci srogi łomot za samo patrzenie na niego, ale.. - wyciągnął odznakę tuż przed jego twarz - .. nie mam na to czasu. Więc uznajmy to za interwencję. Spierdalaj Romeo.
Po tych słowach bez krzty delikatności wyprowadził mnie siłą z baru. Utrudniały mu to moje plączące się nogi oraz szok. Otworzył drzwi radiowozu i wrzucił mnie do środka.

Usiadł na miejsce kierowcy. Zatrzasnął drzwi i mocno zacisnął palce na kierownicy. Jego brwi dalej były zmarszczone. Włączył syrenę i ruszył z piskiem opon. Gdy odezwał się głos z radia policyjnego wyrwał je z deski.

Teraz to się wystraszyłem.



// CO DALEJ CO DALEJ?? 
WYBACZCIE PRZERWĘ. ZMIANY W ŻYCIU. JESTEM STUDENTKĄ!
TERAZ BĘDZIE JUŻ Z GÓRKI 

MOŻE NASTĘPNY ROZDZIAŁ OCZAMI AOMINE?
PISZCIE!

poniedziałek, 30 listopada 2015

Rozdział V - Duszność

        Przyjście tutaj chyba nie było słuszną decyzją.
Siedzę jak na gwoździach a po równoległej stronie około szesnastowiecznego drewnianego stolika, na satynowej, szkarłatnej poduszce leży długowłosy piesek chihuahua. Na dodatek patrzy na mnie jak na idiotę i nie wiem czy nie dostrzegam w jego czarnych ślepiach współczucia.. Nie. To chyba moja chora wyobraźnia.
- Przepraszam za zwłokę - podskoczyłem z piskiem stając jak na baczność gdy do pokoju wszedł czerwonowłosy skur.. kolega z byłej drużyny.
- Jakie zwłoki?! E, to znaczy.. Nic się nie stało Akashi - uśmiechnąłem się szeroko i gdy on zajął miejsce również poszedłem w jego ślady - To ja niepotrzebnie zajmuje Ci cenny czas.
- Gdyby to było niepotrzebne, nie przyszedłbyś z tym do mnie - przyjrzał mi się uważnie. Jak zawsze - zimny, surowy i śmiertelnie poważny. Jakby wyprany z emocji. Gdy już zaczynałem wątpić w słuszność moich decyzji i tego, że tu jestem stało się coś niewiarygodnego.
Do wielkiego salonu wszedł niski szatyn. Aby go rozpoznać potrzebowałem chwili. Były gracz Seirin z numerem dwunastym w drżących dłoniach niósł srebrną tacę a na niej porcelanową zastawę. Z delikatnymi rumieńcami, bez słowa skinął mi głową. Gdy odstawiał na stolik herbatę i chciał wyjść z pomieszczenia Akashi chwycił go za nadgarstek. Furihata aż pisnął z zaskoczenia i chyba strachu.

Oglądacie anime? Znacie ten moment gdy dzieje się coś uroczego? Słodka dziewczyna z lekko otwartymi ustami, zarumienionymi policzkami i drżącymi, wielkimi tęczówkami - kojarzycie?
To ja właśnie chyba tak w tym momencie wyglądam. Serio.

- Dziękuję Kouki - przybliżył jego rękę do swoich ust. Z delikatnym uśmiechem  złożył na skórze szatyna pocałunek. Jego twarz przybrała barwę purpury. Szybko wyrwał się ze stanowczego uścisku mojego byłego kapitana i na bardzo drżących nogach wycofał się do kuchni. - Coś się stało Ryouta?

- Nie nic - wbiłem wzrok w czubki moich butów - Od kiedy..

- Od mojej przegranej - uśmiechnął się delikatnie - Kouki podszedł do mnie podziękować za dobrą grę. Nie rozumiałem tego. Przecież siedział na ławce rezerwowych a ja byłem kapitanem. Ale - przerwał na chwilę aby upić łyk herbaty - jego szczery, niewinny uśmiech rozegnał wszystkie czarne chmury nad moją głową. Chyba już wtedy się zakochałem. Więc? Słucham uważnie.

- Etto - zawahałem się drapiąc po głowie. Jak to najlepiej rozegrać? Wiem! - Mój przyjaciel ma pewien problem.. - Ryouta mistrzunio jesteś

- Przyjaciel? - brew byłego kapitana poszła w górę. Westchnął - Co z.. Twoim przyjacielem?

- W młodości był zakochany - spojrzałem na trzymaną w mych dłoniach herbatę - Jednak to minęło. Odciął się od tej osoby. Niestety zbieg okoliczności sprawił, że znów się spotkali i coś w nim odżyło. Może nie miłość. No ale nadal coś. To nie wszystko. Jest też ktoś jeszcze w jego życiu. Co mam zr.. Co ma zrobić! - zaśmiałem się nerwowo, niemal histerycznie

- Rozumiem - Akashi uśmiechnął się jakby powstrzymywał śmiech i pokręcił głową - Mówi się, że gdy kochasz dwie osoby powinieneś wybrać tą drugą, gdyż najwidoczniej ta pierwsza nie była prawdziwa. Jednak jeśli pojawia się jakieś jak to nazwałeś, coś, przekreśla to pierwszą tezę. Bo nawet to, że powrócił jakiś ułamek uczucia świadczy o prawdziwości tego co było kiedyś. Nadażasz Ryouta?

- Tak jest! - westchnął cierpiętniczo widząc jak salutuje. Wstał, odłożył pieska i zaczął spacerować po ogromnym pokoju

- Można więc zakładać, że ta druga osoba była zapychaczem..

- Nie! - przerwałem mu. Spojrzał na mnie zdziwiony nie przyzwyczajony do takiego zachowania. Przełknąłem ciężko ślinę - Przepraszam za uniesienie się.. Ta druga osoba na pewno nie była zapychaczem. Jest dla niego kimś ważnym..

- Cóż za rozchwianie emocjonalne - mruknął pod nosem jednak na tyle głośno by udało mi się to usłyszeć - Kontynuując.. Więc niech zapomni o dawnej miłości. Najwidoczniej nie było prawdziwe uczucie - westchnął - Cóż, nawet ja się mylę..

- Było prawdziwe! - również wstałem - Nie spałem po nocach myśląc o nim! Nie mogłem się na niczym skupić! Nie jadłem wciąż czując w żołądku bo ciągle popierdalały tam te głupie motyle! Nawet jak kopnął mnie w dupę i porwał na strzępy moje serce ja nie mogłem przestać go kochać! W końcu musiałem się nauczyć z tym żyć. Nie było łatwo ale jak to mówią czas leczy rany. Chyba po prostu nauczyłem się nic nie czuć.. Znaczy on.. On się nauczył - spłonąłem rumieńcem i zwiesiłem nisko głowę upadając czterema literami na fotel

- Sam sobie odpowiedziałeś Ryouta - podszedł do mnie i poklepał po ramieniu - Można kochać wiele osób jednak trzeba umieć rozróżnić jakie jest to uczucie. Możliwe jest czucie do dwóch osób podobnej, romantycznej miłości. Jednak da się rozpoznać, którym jest to właściwe uczucie i którą osobę tym darzysz. Zrozumiałeś coś?

- Chyba tak - uśmiechnąłem się delikatnie i dotknąłem jego dłoń, którą wciąż trzymał na moim ramieniu. Podniosłem ją i zamknąłem w uścisku moich rąk patrząc mu głęboko w oczy - Dziękuję!

- Sei.. Znaczy Akashi! - spojrzeliśmy obydwoje na Furihate, który musiał niezauważony wejść do pomieszczenia. Jego wzrok zawieszony w jakimś tajemnym punkcie a usta wydęte w podkuwkę. Roześmiałem się rozumiejąc dwuznaczność tego co musiał zobaczyć

- Żegnaj Akashi! Jeszcze raz dziękuję! - pobiegłem do drzwi. Gdy byłem tuż obok szatyna zatrzymałem się i zamknąłem go w moich ramionach - Do widzenia Chihuahua z Seirin! - musiałem szybko uchylić się przed lecącą filiżanką - Jak możesz z nim żyć?

- Zostaw w spokoju Koukiego i wynocha! - krzyknął i doskoczył do brązowowłosego, który teraz wyglądał jakby dusza z niego wyparowała. Akashi uśmiechnął się do mnie przekornie - Zajmij się Daikim.

- Skąd.. Ty! - wycelowałem w niego palcem jakbym wymierzał mu wyrok za najgorsze świństwo. Wyjąkałem jeszcze coś nieskładnego i wyleciałem z rezydencji w tak zwanych podskokach. Z małą pomocą byłego kapitana oczywiście. Wredny..

Wskoczyłem do mojego wranglera i prawie kasując piękną bramę wielkiego Akashiego wyjechałem na drogę. Na każdym przejściu rozglądałem się aby po raz kolejny prawie! nie rozjechać tej staruszki. Sądzę, że za trzecim razem nie skończyło by się to tylko na środkowym palcu. Chyba, że na moim. Połamanym. Babcia dres.
Sięgnąłem dłonią pod deskę rozdzielczą w poszukiwaniu papierosów. Przechyliłem się trochę w prawo, gdyż nie mogłem ich wymacać. W końcu udało mi się znaleźć upragnioną paczkę jednak jak na złość okazała się pusta.

- Cholera - mruknąłem i skręciłem w lewo mimo, że była podwójna ciągła - Walić policje - zaśmiałem się głupkowato. Czułem, że robię na przekór Aomine. Jak dziecko mamie. I strasznie mnie to cieszyło. No idiota.
Dziś jest niedziela, już dochodzi wieczór. Tylko tamten sklepik może mnie uratować. Zawsze przychodziłem tam z Aomine kupić mu jakąś słodką nagrodę po wygranym jeden na jeden.. Koniec! Nie wspominaj! Myśl o czymś.. Myśl..
Papierosy, fajki, szlugi, tytoń, nikotyna, ogień, dym..
Parkuję na pustym parkingu koło jakiejś szkoły. Wyskakuję z autka i skrótem, przez lasem wręcz frunę do małego sklepiku. Wchodzę i witam się z młodziutką sprzedawczynią. Zamiast obczaić ją, lustruję wzrokiem miętowe cudeńka nad jej główką. O tak!
Gdy wyjmowałem portfel z kieszeni upadł mi na podłogę. Schyliłem się aby go podnieść. Wtedy usłyszałem cichy dzwoneczek zwiastujący, że ktoś jeszcze wybrał się na niedzielne zakupy.

- No wybieraj głąbie - warknął znajomy mi głos. Gdy już chciałem jak sprężynka doskoczyć do niego i entuzjastycznie się przywitać, coś mnie powstrzymało.

- Coś taki zły, że znowu musisz płacić za przegraną, Taiga? - niski, męski śmiech. Lekko zachrypnięty. Doskonale mi znany.

Nie wiem co najbardziej mnie przygnębiło. Że są tu we dwójkę? Że grają jeden na jeden? Że tak dobrze się razem bawią? Że Aomine mówi Kagamiemu po imieniu? Nie.
Najbardziej zabolało mnie, że robi z nim to, co kiedyś ze mną. Zastąpił mnie kimś innym.
Powoli wyprostowałem się udając, jakbym nie zauważył ich obecności. Oni chyba mnie na serio nie widzieli.

- Poproszę - mruknąłem ponownie taksując papierosy znajdujące się za szkłem - Marlboro czerwone - jaki humor takie fajki. Serio. Standardowe mentolowe fajki nie dadzą sobie rady. Cicho podziękowałem. Wsadziłem resztę do portfela, portfel do kieszeni a paczkę zostawiłem na wierzchu. Odwróciłem się. Stali na środku zajęci wybieraniem piwa. No tak. Jakie czasy takie nagrody.

- Dobry! - zaopatrzyłem się w szeroki, sztuczny uśmiech. Obydwoje odwrócili się do mnie.

- Kise.. - Aomine chyba głos odebrało. Ups.

- Siema Kise! - Kagami jest taki prawdziwy. Może lekko przygłupi, jednak bardzo dobry. W końcu rola strażaka zobowiązuje do bycia najżyczliwszym na świecie. Nie chce go znienawidzić..

- Ciszej Kagami - zaśmiałem się. Piekły mnie oczy. Piekło mnie serce. Piekły mnie trzymane w dłoni papierosy - Jesteśmy w sklepie. Wybaczcie chłopaki, muszę lecieć!

Nie czekając na jakąś reakcje wyminąłem ich. Praktycznie wybiegłem z budynku. Przystanąłem przed nim próbując trzęsącymi się dłońmi odpalić używkę. Siarczyście zakląłem i ponownie przesunąłem palcem po krzesiwie. Udało się. Niebiosa..

- Kise! - kurwa. Nienawidzicie mnie tam wyżej, nie? Zerknąłem na niego kątem oka. Coś mnie tknęło. Chyba trzeba skorzystać z okazji - Słuchaj. To nie tak..

- He? - spojrzałem na niego a na usta wpełzł uśmiech pełen kpiny - Czemu nie możemy o tym porozmawiać przy Kagamim, co? Zresztą nie interesuje mnie to. Ciesze się, że Ty również kogoś masz - wypuściłem dym

- Również? - załapał. Nie taki tłumok - Jak to również? Że niby spotykasz się z tym Twoim kapitankiem w rajstopach?

- Możliwe, że od zawsze nie miałem gustu do wyboru mężczyzn, A-o-mi-ne-cchi - zaakcentowałem ostatnie słowo a on warknął jakby gotowy do skoku na mnie. Piorunowaliśmy się wzrokiem. Prychnąłem i odwróciłem się na pięcie.
Bez słowa poszedłem stamtąd. Nie zatrzymywał mnie.

Mam ochotę sobie strzelić w ten blond łeb, ponieważ przez myśl przeszło mi.. Że smutno mi z tego powodu.

Wsiadłem do wranglera. Włączyłem muzykę aż rozsadzała mi głośniki i bębenki w uszach. Ruszyłem. Przed siebie. Po prostu. Jechałem bez celu. Aby do przodu. Nie za szybko. Nie za wolno. W sam raz.
Nagle do głowy wpadł mi świetny pomysł. Ściszyłem jedną z ulubionych piosenek. Wyjąłem telefon i wybrałem jeden z numerów. Kilka sygnałów.

- Cześć szefowo kochana! - odpowiednia modulacja głosu to podstawa. Każda kobieta musi czuć się adorowana - Mam maleńką prośbę..

*  *  *  *  *

Popielniczka była już pełna a w całym mieszkaniu unosił się dym. Mimo to w moich ustach znowu tkwił
papieros. Ręce mi się trzęsły jednak nie przestawałem układać flanelowej koszuli.

- Wypierdalam stąd - mruknąłem wciąż zaciskając wargi uważając aby fajek nie wypadł. Wpakowałem koszulę do walizki i zasunąłem ją. Westchnąłem przysiadając obok niej na łóżku. Było mi żal samego siebie, ze uciekałem przed własnymi problemami ale niestety, czułem, że muszę odetchnąć. Złapałem za pilot i nacisnąłem jeden z guzików dzięki któremu okna znikały za metalowymi zasłonami. Usłyszałem klakson.
Wstałem i złapałem za bagaż. Wpisałem kod aktywujący alarm i zamknąłem drzwi na cztery spusty. Spusty. Normalnie bym się zaśmiał.. No ale nie teraz.

Wrzuciłem walizkę do bagażnika i wsiadłem do taksówki. Pan kierowca mówił coś do mnie jednak odciąłem się. Wpatrywałem się z pełną namiętnością w przesuwające się za oknem widoki.
Dotarliśmy na miejsce. Zapłaciłem mu, wyjąłem co moje i pożegnałem się.
Wziąłem głęboki oddech i poprawiłem ciemny, granatowy krawat. Idealnie pasował do szarej marynarki oraz paska i butów ze skóry koloru brązowego. Rozłożyłem rączkę dziękując za wynalezienie kółeczek przy bagażu.
Wszedłem na teren lotniska. Przywitałem się ze znajomymi ochroniarzami i skierowałem sie do wielkiego hangaru. Było tam głośno i zimno. Z uśmiechem przywitałem się z moją Mery, czyli czerwono-białym samolotem dwuosobowym. No co? Stać mnie.
Wrzuciłem na tylne siedzenie walizkę i przypiąłem ją pasem. Sam zająłem miejsce za sterem.

- Wieża tu Kise Ryouta, pilot rządowy. Proszę o pozwolenia na start samolotu dwuosobowego lekkiego - odsunąłem od twarzy radio wyczekując reakcji

- Spierdalaj Ryouta, nie masz pozwolenia..

- Kotaro! - uderzyłem się dłonią w twarz na brak profesjonalizmu mojego przyjaciela po fachu. Jest tak bezpośredni, że po dwóch dniach znajomości zapomnieliśmy co to zasady dobrego wychowania, mówienie sobie w sposób oficjalny bądź używanie jakiś zwrotów grzecznościowych z racji tego, że jestem wyżej w hierarchii lotnictwa.

- Wieża wyraża zgodę na start - tym razem komunikat wydał nieco rozważniejszy współpracownik - Dalekich lotów, Kise.

- Przyjąłem. Dziękuję Miyaji-senpai - uśmiechnąłem się i z przyzwyczajenia, bądź dla lepszego samopoczucia założyłem swoją czapkę pilota. Nałożyłem na na uszy słuchawki i po otwarciu się wielkich drzwi hangaru wyjechałem na odpowiedni pas. Wziąłem głęboki oddech i wciskając kilka potrzebnych przycisków zacząłem się rozpędzać. W pewnym momencie pchnąłem do przodu wajchę dzięki czemu uzyskałem pożądaną przeze mnie prędkość. Samolot uniósł się a ja schowałem koła.

Przecinałem powietrze. Robiłem to co kocham, zapominając o problemach życia codziennego wykonując 360. Zaśmiałem się. Tak beztrosko.

Jedną ręką chwyciłem wyłączoną już komórkę i wyjąłem z niej baterie. Obie części rzuciłem gdzieś za siebie wgłąb kokpitu.

Chcę pooddychać.



// Nie dodałam nic od marca. SZOK.
PS. Kompletnie nie znam się na pilotowaniu, wybaczcie.

wtorek, 17 marca 2015

Rozdział IV - Zagubienie

Prychnąłem jak rozjuszony kociak.. To znaczy lew! Jeszcze raz - Prychnąłem jak rozjuszony władca dżungli na widok tej ciemnej masy szczerzącej się do mnie jak jakiś popierdoleniec.
- Nie mów do mnie tak! - zarzuciłem złotymi włosami i na rozgrzewkę wszedłem na bieżnię znajdującą się niestety tuż obok tej, na której biegał Aomine.
- Pasuje do Ciebie takie określenie - roześmiał się a mi zapulsowała żyłka na czole - Wyglądasz jak baba - przyjrzał mi się uważniej i uniósł lewą brew w górę - Chociaż ciało masz niczego sobie..
- Zajmij się sobą! - spanikowałem. Odwróciłem głowę w drugą stronę czując jak pieką mnie policzki. Zachowuje się jak dojrzewająca nastolatka. O bogowie!
- Wolałbym Tobą - puściłem tą uwagę mimo uszu. Nie zareagowałem tylko przyspieszyłem tempo. Licznik wzrósł do ósemki. Gdy usłyszałem, że z mojej lewej także dobiega charakterystyczne piknięcie podniosłem do jedenastu.
Głupi pomysł się ze mną ścigać, Aomine. Wiesz, że nie odpuszczam.
Spojrzałem na ciemnowłosego. Biła od niego dobrze znana mi aura. Emanował chęcią wygranej. Uwielbiałem niegdyś oglądać go w tym stanie. W tym momencie również podobało mi się to. Wyglądał jak dziki zwierzak. Jak pantera.
Pot spływał po jego ciemnej skórze. Wilgotna, szara koszulka w serek przylgnęła do jego ciała opinając wyrzeźbioną klatkę. Kurwa Ryouta nie gap się na niego!
Żeby oprzytomnieć strzeliłem sobie w moją idealną twarz facepalma. To było bardzo nieprzemyślane.. Zajęty bólem spowodowanym uderzeniem zapomniałem o tym, że powinienem biec.. Tak jestem blondynem - potwierdzam!
Bieżnia wyrzuciła mnie plecami na ścianę, po której następnie ładnie zjechałem lądując ostatecznie na tyłku. Boli..
- Kise Ty cioto! - w moment znalazł się obok mnie i pacnął palcem wskazującym w czoło - Ej! Żyjesz?
- Żyje! Łapy przy sobie Ty.. - nie mogłem znaleźć trafnego określenia na tego osobnika - Ty Aomine! - tak. Jestem mistrzem. Zajebisty ja. Złapałem coś, co było najbliżej mojej ręki i rzuciłem tym w jego gębę. Ma szczęście, że ta tajemnicza rzecz okazała się jego ręcznikiem.
- Wiesz co to oznacza? - wziął moją byłą broń i z szaleńczym uśmiechem usiadł na mnie okrakiem. Próbowałem go zrzucić jednak ta ciemna masa ważyła za dużo. Spaślak. Nagle przyłożył tą upoconą szmatę do mojej twarzy i zaczął energicznie tarmosić moje policzki i włosy. On chyba sobie żartuje!
- Weź to śmierdzące coś! - plunąłem gdy przejechał tym po moich wargach - Aomine niedojrzały dupku! Złaź ze mnie! - jakimś cudem złapałem go za nadgarstki odciągając jego ręce ode mnie. Kącik jego ust uniósł się ku górze. Mimo, że to ja trzymałem jego, to dziwnym trafem on przyszpilił mnie do podłogi.
- Słabiutko Kise - mruknął i nachylił się nade mną. Zmniejszył odległość między nami. Gdy nasze twarze prawie stykały się zacisnąłem powieki. Serce wali mi jak szalone. Oby tego nie słyszał..
- Ała do cholery! - szarpnąłem się jednak dalej nie dawał mi wielkiego pola manewru - Jak mogłeś mnie ugryźć?! - wzruszył ramionami. Jak gdyby nic się nie stało. Na dodatek uśmiechał się przy tym głupkowato. On jest.. - Idiota!
- Ja? - zmarszczył czoło i przesunął się zmieniając miejsce siedzenia. Tym razem obrał sobie za cel moją klatkę piersiową. Kolana położył na moje łokcie dzięki czemu jego ręce były wolne. Jednym sprawnym ruchem ściągnął z siebie tą cholernie seksownie opinająca się podkoszulkę..
Zmieniam zdanie. Załóż ją! Załóż!
Natychmiast odwróciłem wzrok żeby nie patrzeć na jego tors. Już w gimnazjum uwielbiałem ukradkiem zerkać na niego w szatni a teraz? Teraz rozrywa mnie od środka! Grecki bóg. Adonis i apollo w jednym.
- Aomine.. - ciężko łapałem każdy oddech. Ciekawe czy to przez jego dupsko uciskające mi płuca, czy jednak jego goła klata - Grubasie.. Złaź ze mnie! - kaszlnąłem. Tak. Chodzi o jego dupę. Tłuścioch.
Pokręcił głową i zaśmiał się. Jedną ręką objął oba moje nadgarstki i zszedł ze mnie. Usadowił się między moimi nogami. Ponownie nachylił się nade mną aby polizać moją szyję. Moje ciało przeszył niewyobrażalny dreszcz. Cholera. Niby przypadkiem potarł moje krocze swoim kolanem. Cholera. Zamruczał zadowolony gdy wyczuł, że mojemu przyjacielowi bardzo podoba mi się to co on odpierdala. Ale mi nie! Słuchaj się mnie a nie mojego małego! No dobra nie tak małego..
Wolną dłonią chwycił mnie za policzek i uniósł mi twarz tak, że zatopiłem się w granatowym spojrzeniu.
- Kise - musnął wargami moje odpowiedniczki. Był to niewiarygodnie delikatny i czuły gest. Tym bardziej, że jego wykonawcą był ten oto czarny Ahomine - Kise, ja.. Przepraszam.
- Aomine.. Co ty wygadujesz? - przyznam, że trochę mnie zatkało. Nie wiedziałem co powiedzieć.
- Przepraszam, że wtedy nie umiałem sprecyzować moich uczuć i Cię odrzuciłem - położył czoło na wgłębieniu obojczyka - Zrozumiałem to wtedy, gdy już Cie straciłem. Na boisku. Byłeś tak blisko, a jednak.. Nie potrafiłem nawet podać Ci ręki.
- Aomine.. - z trudem przełknęłam ślinę - Ja już o tym nie myślę! Serio! Nie masz mnie za co przepraszać.. - głos mi się załamał. Cholera.
Przyznam, że wyobrażałem sobie to wiele razy. Jak klęczy przede mną z bukietem i błaga o wybaczenie. Może nie ma bukietu.. Może nie klęczy.. Może nie błaga.. Jednak moje serce kraja się w pół. Powinienem być obojętny na jego słowa, jednak nie potrafię.
- Kise.. - przejechał nosem po mojej wrażliwej skórze. Gdy dotarł do płatka ucha lekko go podgryzł. Jęknąłem.. Czekaj! Co?! JĘKNĄŁEM?! - Od kiedy zniknąłeś z mojego życia.. Nie mogę przestać o Tobie myśleć..
Łzy stanęły mi w oczach. Ale ze mnie ciota! Nie wyj Ty blond pedale. Nie wyj! Nie wyj!
- Aominecchi - pisnąłem i już byłem gotowy rzucić mu się na szyję. Serio. Jestem żałosny. Ale wtedy przyszło zbawienie, które przywołało mnie do porządku.
Telefon, a na jego wyświetlaczu - Tygrysek.
Daiki odwrócił wzrok i zszedł ze mnie. Nacisnął zieloną słuchawkę i przyłożył komórkę do ucha.
- No co jest Taiga.. - moje serce, które przed chwilą miałem zamiar skleić plasterkiem z wyrytą mordą tego cwela rozpadło się na jeszcze mniejsze kawałki. Przetarłem tank topem oczy i podniosłem się na równe, lekko drżące nogi - Nie mogę.. Mam nocną zmianę. Jasne.. Tak, do jutra. - spojrzał na mnie i już otwierał usta aby coś powiedzieć ale uprzedziłem go. Rzuciłem w niego jego spakowaną torbą treningową i wskazałem drzwi.
- Wypieprzaj stąd - syknąłem przez zaciśnięte zęby. On wciąż stał. Gapił się na mnie z wyrazem, którego nie umiałem odczytać.
- Nie dopisuj sobie czegoś, czego nie ma - zrobił krok w moją stronę a ja automatycznie cofnąłem się
- Święte słowa, Aomine - zmrużyłem oczy i ponownie wskazałem drzwi - Nie chcę odpowiadać za znieważenie policjanta więc grzecznie proszę, żebyś stąd wypieprzał!
Głośno westchnął i posłusznie wykonał moją prośbę. Co się z nim stało? Gdzie ten buntowniczy facet? Dawny Aomine nigdy nie spojrzałby na mnie takim przepełnionym smutkiem wzrokiem.
Czyżby też dojrzał? Czyżby też się zmienił? może w jego życiu też wydarzyło się coś, co wpłynęło na niego?
Pokręciłem głową i w końcu zająłem się robieniem pleców.

Przez całą godzinę ćwiczeń nie mogłem przestać o tym wszystkim myśleć.. Yukio. Aomine. Aomine. Yukio.
Cholera jasna!
Wsiadłem do ukochanego wranglera i rozmasowałem ręką kark. Sięgnąłem do schowka po paczkę papierosów. Wsadziłem LM`a w usta i rozgryzłem kulkę. Odpaliłem używkę i przekręciłem kluczyk w stacyjce. Nie chce wracać do domu. Tam jest Yukio. Nie spojrzę mu w oczy. Nie potrafię.
Nie wiem co robić.
Yukio na pewno coś do mnie czuję i jest to całkowicie szczere. Jednak co to jest? I co najważniejsze - czy ja czuję to samo?
Może nadal kocham Aomine? Z każdym naszym spotkaniem przekonuje się do tego coraz bardziej. Przeraża mnie to. Tym bardziej, że ten cymbał ma już kogoś, na kim mu zależy. Na dodatek tym kimś jest Kagami. Nie mógłbym zrobić takiego świństwa tak wspaniałej osobie jak on.
W cholerę z tym wszystkim!
Wyjechałem na drogę potrącając prawię tą samą staruszkę co wcześniej. Znowu pokazała mi środkowy palec.
Świecie. Co się z Tobą dzieje?!

Pierdole. Wykorzystam ostatnią deskę ratunku.. Muszę być naprawdę zdesperowany, aby prosić o pomoc właśnie niego.




// Długo czekaliście, co? Przepraszam! Przepraszam! Przepraszam!

czwartek, 5 lutego 2015

Rozdział III - Czułość

Witam!
Pierwszy raz napiszę coś od siebie przed kolejnym rozdziałem. Robię to, ponieważ jest to bardzo bardzo bardzo ważne! A więc - mam zamiar założyć bloga ze zbiorem opowiadań z KnB. Mam już nawet dwa pomysły (w trakcie realizacji):
1. Opowiadanie Akashi x Furihata "Fifty Shades Of Akashi"
2. Opowiadanie Kasamatsu x Kise "Hall Of Fame" - tu co do tytułu nie mam jeszcze pewności
I tu pytanie do Was - macie propozycje na pary o których mogłabym napisać, a Wy chcielibyście przeczytać?   //


Ciężko mi na nogach. Nie mogę nimi ruszyć. Głowa mnie boli. Ale jednak głową mogę ruszyć pomimo, że boli. A nogami nie mogę. Czemu? Powoli otwieram oczy aby nie wypaliły ich promienie słoneczne. Przecieram je dłonią i bardzo ostrożnie unoszę się do pozycji siedzącej.
- Yukio? - mrugam kilka razy nie mogąc uwierzyć, że to właśnie on sprawia mi ten dyskomfort, który teraz wydał się przyjemny.
- Jesteś jak dziecko - ręce, które do tej pory miał na twarzy kładzie na materacu. Patrzy na mnie a mi robi się dziwnie smutno. Jego sińce pod oczami krzyczą do mnie o tym, że te dni również nie były dla niego najlepsze - Zostawiam Cię na kilka dni a Ty robisz z mieszkania spelunę - przeturlał stopą butelkę po whisky, która stuknęła cicho o inną. Już nie skomentował pozostałych czterech.
- Myślałem, że zostawiłeś mnie już na zawsze - spuszczam wzrok na śnieżnobiałą kołdrę. Oczekuję jakiejkolwiek reakcji. Cokolwiek. Błagam. Ta cisza trwa za długo.
Jednak nie spodziewałem się tego co zrobił.
Przytulił mnie do siebie. Niby wiele razy to robił. Obejmował ramieniem lub pozwalał na nim płakać delikatnie gładząc moje plecy. Ale teraz jest inaczej. Mocno przyciska mnie do swojej piersi. Pachnie perfumami, które mu podarowałem. Ale wyczułem też jego naturalny zapach. Mój ulubiony.
- Ryouta - szepnął a ja cały zesztywniałem - Nie jestem Aomine. Nie zostawię Cię - trafił w czuły punkt. Bardzo czuły. Zagryzłem wargę przez co powstała na niej mała ranka i pozwoliłem aby łzy spłynęły po moich policzkach. Zacisnąłem pięści na materiale jego szarego swetra. Wzmocnił uścisk - Już spokojnie Ryouta - delikatnie przeczesał palcami moje złote włosy. Od kiedy on jest taki delikatny? Nie poznaję go ale nie narzekam. Wręcz przeciwnie. Poczułem, że złożył na czubku mojej głowy delikatny pocałunek. Me ciało ogarnęło przyjemne, dawno zapomniane ciepło. Uniosłem na niego zdziwiony wzrok.
Jego twarz była wyjątkowo spokojna a niebieskie oczy lekko zmrużone. Usta wygięte w delikatny uśmiech. Co się z nim dziś dzieje?
Powoli przybliżył się do mnie. Musnął wargami moje już zaczerwienione policzki. Starł nimi słone krople. Umyślnie połechtał moją skórę ciepłym oddechem. On sobie chyba żartuje ze mnie!
Kolejny przebieg wydarzeń okazał się jeszcze bardziej zaskakującym.
Kasamatsu pocałował mnie. Kasamatsu. Pocałował. Mnie.
Z początku bardzo delikatnie. Prawie niewyczuwalnie. Jakby bał się mojej reakcji. Zszokowany uchyliłem usta co on uznał za pozwolenie do dalszych działań gdyż pogłębił pieszczotę. Nie mogłem pojąć moim zaspanym umysłem całej sytuacji. Nie rozumiałem co się dzieje jednak zimna dłoń na karku przywróciła mnie do rzeczywistości.
To jest mój senpai. Osoba, na której bardzo mi zależało i coś od zawsze do niej czułem. Tylko co oznacza to "coś"? Jednak często myślałem co by było gdyby on też.. A teraz się to stało. Tyle czekałem..
Wpiłem się w jego usta łapczywie jakby za moment miało ich zabraknąć. Miałem wielu partnerów. W mojej branży nie trudno o homoseksualistów. Jednak to jest coś innego. Nie czułem nigdy ze zwykłego pocałunku takiej przyjemności. Nie przerywając walki naszych warg i języków naparł na mnie zmuszając abym się położył. Cholera niech się nie przybliża!
- Dziękuję za tak miły komplement - spojrzał znacząco na moje szare dresy w których odznaczała się wypukłość
- Od kiedy jesteś taki bezpośredni - mruknąłem i zakryłem dłońmi oczy oraz zaczerwienione policzki. Zaśmiał się i nachylił nade mną. Powoli całował, na zmianę liżąc moją szyję. Jęknąłem cicho gdy poczułem znajome dreszcze. Dobrze znał moje wrażliwe miejsca. Znał mnie jak nikt inny.
Powoli schodził coraz niżej po drodze zatrzymując się na moich sutkach. Minimalnie wygiąłem się w łuk i syknąłem. Za dużo doznań. Za dużo.
Zimna dłoń gładziła mój brzuch. Tak przyjemnie chłodziła moje rozgrzane ciało.
- Yukio! - krzyknąłem gdy wsunął rękę pod gumkę dresów - Co Ty.. - nie pozwolił mi dokończyć skutecznie zamykając usta pocałunkiem. Siłą ponownie przygwoździł mnie do materaca nie przerywając pieszczoty zawędrował jeszcze odważniej w głąb moich spodni. Jęknąłem mu wprost w usta gdy poczułem to zimno na moim pobudzonym członku.

- Aominecchi! Aominecchi! - stałem nad nim już dobre piętnaście minut starając się aby zwrócił na mnie uwagę - Aominecchi nie ignoruj mnie!
- Zamknij się! - pociągnął mnie za nadgarstek tak ze praktycznie upadłem na niego. W ostatniej chwili udało mi się wylądować na zimnym betonie - Śpię. Albo siedzisz cicho albo stąd wypieprzasz. Jasne? - zdołałem tylko pokiwać głową na znak zgody. Nie mogłem się skupić gdy czułem na swojej skórze jego ciepłe palce. Bez słowa położyłem się obok niego rozkoszując nawet tak niewielką bliskością.

Nie zorientowałem się nawet kiedy z moich oczu wypłynęły łzy a ciało zaczęło drżeć. Kasamatsu spojrzał na mnie przerażony.
- Ryouta? Czemu płaczesz? - wytarł, niestety zimną, dłonią słone krople - Przepraszam. Zagalopowałem się - pogładził delikatnie mój policzek - Przepraszam. Nie powinienem..
- Nie! - pokręciłem szybko głową na boki - T-To moja wina. Jestem żałosny - ukryłem twarz w dłoniach i zacząłem szlochać - Nie potrafię.. Nie potrafię..
- Zapomnieć o nim? - objął mnie i przyciągnął do siebie starając się zapanować nad drgawkami ogarniającymi me ciało - Zrobię wszystko żeby Ci się to udało. Zrobię wszystko abyś to właśnie mnie wybrał. Obiecuję.
Nie byłem nic w stanie powiedzieć. Jego słowa były przesiąknięte troską i czułością. Jestem szują, że nie potrafię się z tego cieszyć tak jakbym chciał i tak jak na to ten cudowny mężczyzna zasługuje. Jestem śmieciem. Wtuliłem się w jego klatkę piersiową wchłaniając przyjemny zapach ciała Kasamatsu. Czułem się przy nim bezpiecznie i pewnie. Jakim jestem idiotą, że nie potrafię tego docenić.

Nie zorientowałem się nawet kiedy zmorzył mnie sen. Zresztą nie tylko mnie. Yukio dalej spał. Wyglądał wyjątkowo spokojnie. Jak nie Yukio. Zresztą kilka godzin temu także nie zachowywał się jak nie Yukio. Może podmienili mi Yukia? Chyba to nie możliwe.. A co jeśli?
Dobra koniec tego! Za dużo myślę i na dobre mi to nie wychodzi.
Wyślizgnąłem się z jego objęcia i uważając na każdy ruch, który mógłby wybudzić go z krainy morfeusza spełzłem z łóżka. Wziąłem szybki, zimny prysznic na otrzeźwienie. Naciągnąłem na mój zgrabny tyłek ulubione, czarne dresy. Na idealnie wyrzeźbioną klatkę piersiową szary tank top a muskularne ramiona koszule w czarno-czerwoną kratę. Nie, nie jestem zakochany w sobie. Ależ skąd. Przerzuciłem przez ramię torbę treningową, do której wrzuciłem ręcznik i butelkę z wodą mineralną. Zostawiłem liścik informujący, że idę na siłownie i zszedłem do garażu. Wybrałem srebrnego wranglera. Mój ulubiony.
Wyjechałem na obwodnice i włączyłem radio. Jak na złość leciała piosenka Katy Perry - One that got away. Cholera. Słuchałem jej właśnie, gdy zostałem odrzucony przez Aomine. Aomine. Aomine. Wszędzie ten cholerny Aomine!
Z tego wszystkiego prawie wjechałem w staruszkę na pasach. Pokazała mi środkowy palec. Nie spodziewałem się tego. Ludzie są zaskakujący. Wyłączyłem radio i głęboko odetchnąłem. Skup się na drodze, idioto.
Zaparkowałem pod dużym kompleksem sportowym i ruszyłem na drugie piętro.
- Dzień dobry, Riko-chan - uśmiechnąłem się szeroko do niewysokiej szatynki o orzechowych oczach.
- Dzień dobry, Kise-kun - odwzajemniła gest jednak jej twarz po chwili ponownie zrobiła się surowa - Musze odebrać ojca ze szpitala. Sierota spadła z drabiny - na jej czole zapulsowała żyłka. Jest straszna - Mógłbyś wyświadczyć mi przysługę? Pozostała godzina do zamknięcia siłowni. Dałabym Ci klucze. Zająłbyś się tym?
- Nie ma problemu - złapałem rzucony w moją stronę przedmiot i schowałem do torby. Odrzuciłem ją na bok. Po chwili do niej dołączyła koszula. Jestem aktualnie właścicielem. Kto mi zabroni? - Dzień dobry wszystkim! - mój entuzjastyczny głos nie nadał się na nic, gdyż pomieszczenie było puste.
- He? - o nie. Nie. Nie. Nie!
- Ty! - syknąłem wskazując palcem na osobę, którą zauważyłem dopiero teraz. Bezczelnie uśmiechał się jak do starego przyjaciela. Może kiedyś nimi byliśmy ale to już dawno nieaktualne. NIEAKTUALNE DO CHOLERY.
- Ja, blondyneczko.





// Za mało AoKisiów, za dużo KasaKisiów ale nie martwcie się, sprawa niedługo nabierze właściwy tor. Zaraz wychodzę do szkoły więc nawet tego drugi raz nie przeczytam. Gomen za ewentualne błędy i długość rozdziału.

poniedziałek, 19 stycznia 2015

Rozdział II - Samotność

     Obudziły mnie promienie dopiero co budzącego się do życia Słońca.. No dobra. Tego w zenicie. Kise Ty mały łgarzu! Ale pokuta mnie dopadła. Nie martwcie się o to. Konkretnie w postaci cholernego pulsowania w okolicach skroni. Czuje się jak zwłoki.
- Yukio pić - jęknąłem obracając się przy tym w stronę ściany. W końcu jak zasypiałem tam był. Zapomniałbym. Już tyle razy zasypiałem przy jego boku jednak nigdy nie było go rano. Zawsze wstawał o świcie zostawiając mnie samego. Okrutny!
Spełzam. Tak to idealne określenie. Spełzam z łóżka po czym czołgam się w stronę kuchni. Ledwo staję na nogi aby sięgnąć do lodówki po lodowatą wodę mineralną. Wypijam pół litra na raz. Jestem czadowy nawet podczas tak zwykłej czynności! Kise Ty zajebista egzystencjo..
Dopiero teraz zauważam mały liścik na lodówce.

"Witam Pana Żółtodzioba! Boli główka co? Jakże mi przykro.. Że aż wcale. Odbiorę auto po pracy i odstawię Ci je. Przy okazji mogę coś ugotować. Jeśli masz ochotę na coś konkretnego napisz mi e-mail. Kasamatsu Y."

- Ja Ci dam żółtodzioba Ty wredny przykurczu.. - zgniotłem w dłoni kartkę jednak uśmiech nie schodził mi z twarzy - Uważaj. Jeszcze trochę senpai, a się w Tobie.. Co to kurwa ma być?! - krzyknąłem może zbyt wulgarnie, gdy w odbiciu piekarnika zobaczyłem pokaźnych rozmiarów malinkę. Liścik wypadł mi z dłoni. Wspomnienia uderzyły we mnie jak grom z jasnego nieba - O cholera.. - oparłem się dłońmi o umywalkę. Odkręciłem zimną wodę. Kilka razy ochlapałem swoją buźkę aby wytrzeźwieć - Ryouta coś Ty zrobił...-
Jak mogłem pozwolić temu.. Temu.. Nie mam nawet na niego określenia! Cham, prostak, zboczeniec, idiota, skurwiel w jednym! Tadaam - Aomine Daiki! Tak. Ten sam, z którym wczoraj miałem małą przygodę.
Zabiję go! Zabiję za to, że mnie napastował. Zabiję za to, że mnie dotknął. Zabiję za to, że mnie pocałował. Zabiję za to, że moja idealna skóra oszpecona jest tą pizdą! Zabiję go za to, że mi się podobało. Zabiję za to.. Wróć! Że co?! Że mi się podobało? Że hę? Kise co Ty pieprzysz?!
Masując pulsujące skronie podszedłem do barku. Wyjąłem z niego whisky. Ponieważ biorę udział w kampanii przeciwko marnowaniu wody, postanowiłem oszczędzić ją podczas zmywania naczyń i wlałem cudowny trunek wprost do jeszcze cudowniejszych ust.
Od razu lepiej.. Głowa mniej boli. Nic się nie stanie jak wypiję jeszcze troszkę.. Buddo! Cholera akurat dzisiaj cały zapas mojego zbawienia się skończył? Czemu zawsze ja?
Spokojnie Kise.. Tylko spokój Cie uratuje. Po chwili namysłu wziąłem szybki prysznic, narzuciłem na siebie szary dresik oraz granatową bluzę i zadzwoniłem po taksówkę. Na szczęście długo nie musiałem czekać. Przed wyjściem założyłem niezmiennie, aż od czasów gimnazjum, ulubiony model butów - Jordany oraz czarne okulary przeciwsłoneczne.
Wsiadłem do taksówki. Kazałem kierowcy zawieźć się do centrum. Jaki rozgadany. A mi głowa pulsuję.. Miły z Pana Pan ale błagam Pana. Zamknij się Pan.
- Reszty nie trzeba. Do widzenia - narzucam na głowę kaptur i poprawiam okulary. Wchodzę do pierwszego lepszego sklepu. Ktoś TAM musi mnie serio nienawidzić. Kolejka ma chyba z kilometr. Przede mną rozmawiająca przez telefon chyba z jakąś przygłuchą koleżanką starucha a za mną jakiś facet, który co chwila odchyla się aby móc jak najlepiej na mnie spojrzeć. Wypierdalaj albo ja Cie stąd wypierdolę..
- Słucham Pana? - och. Młoda, sympatyczna i szeroko uśmiechnięta niewiasta. Naiwne dziewczę. Co Cie tak cieszy w tej chujowej pracy?
- Aberlour poproszę - mruknąłem nasuwając kaptur na twarz.
- P-Przepraszam ale.. - zawahała się. Czyżby mnie poznała? - Ale nie mogę sprzedawać alkoholu osobom pod jego wpływem - cholera. Myśl Ryouta.
- Pod wpływem? - zaśmiałem się najserdeczniej jak mogłem - Jeden kieliszek na kaca, piękna Panienko - spojrzałem na nią ściągając przy tym okulary
- Kise Ryouta! - zapiszczała za głośno jak na moją pulsującą czaszkę - Mogę prosić autograf? Jestem Twoją największą fanką!
- Kise Ryouta, tak? - obróciłem się w stronę mężczyzny i to był mój wielki błąd. Błysk flesza oślepił mnie na moment. Potarłem oczy spoglądając na niego lekko zbity z tropu - Idealne na jutrzejszą gazetę! "Pijany model wymusza na niewinnej ekspedientce złamanie prawa". Cudowny nagłówek!
- Jutrzejszą gazetę? - jak jakiś debil powtarzam czyjeś słowa.. Kise! Przecież to.. - Pieprzony paparazzi! Pies redakcji Codziennej! - wysyczałem przez zęby. Już nie raz miałem z nim do czynienia. Chyba mnie tam nie lubią za skomentowanie stroju Pani Szanownej Redaktor Naczelnej. Upsik.. - Usuń to natychmiast!
- Chyba sobie żartujesz, pięknisiu - roześmiał się. Tego było za wiele
- Kto pozwolił Ci się zwracać do mnie na Ty, podstępny psie?! - nie wiem co we mnie wstąpiło. Uderzyłem Go. Pierwszy raz kogoś uderzyłem. Moja ręka nieprzyjemnie boli jednak resztę ciała oblewa fala gorąca. Adrenalina płynie mi w żyłach a pulsujący ból w skroniach minął.
- Pan pójdzie z nami - poczułem dłoń na ramieniu. Odwróciłem się powoli. O cholera.. Kise w coś Ty się znowu wpakował..

*  *  *  *  *

Yukio. Mnie. Zabije.
- Pan Kise Ryouta? - kiwnąłem głową gdy dość otyły policjant przeglądał moje dokumenty. Wyjął z papierowego pudełka jednego, lukrowanego pączka. Podsunął wypieki w moją stronę. Z grzeczności wziąłem ozdabianego różowymi gwiazdkami. Czeka mnie za niego kilkudniowy post.. - Panie Kise.. Nie miał Pan nigdy zatargów z prawem. To działa na Pana korzyść jednak bójka to bójka. Ten dziennikarz wniósł na Pana oskarżenie
- Poniosło mnie - westchnąłem i potarłem skronie - Pan też na pewno czasem daje się ponieść emocjom! - jęknąłem uderzając czołem o blat biurka. Życie mi się wali. Od wczoraj jestem chodzącą porażką. To wszystko musi być wina..
- Dzień dobry - wszędzie poznam ten znudzony głos. Jak mogłem zapomnieć, że on tu pracuje?!
- Dobry, Daiki - muszą być blisko skoro mówi do niego po imieniu. Przełożony? Partner? Zresztą co mnie to interesuje? - Pali Pan, Panie Kise? - po cholerę wymówiłeś moje nazwisko?!
- T-Tak - szepnąłem uśmiechając się sztucznie. Przyjąłem papierosa od siedzącego naprzeciwko mnie mężczyzny. Nachyliłem się aby odpalić używkę - Dziękuję
- Kise?! - uciec. Jak najdalej. Jak najszybciej! - Kise co Ty tu robisz? Ktoś Ci coś zrobił? - ton jego głosu był bardzo nieprzyjemny. Chyba był zły.
- Co Cie to obchodzi - burknąłem. Wypuściłem dym z płuc i spojrzałem w okno starając się nie zwracać uwagi na stojącego obok mnie osobnika.
- Znasz Pana Kise, Daiki? - policjant, który mnie przesłuchiwał wydawał się rozbawiony całą sytuacją - To nie Twój znajomy jest tu pokrzywdzony - zaśmiał się - To właśnie Pan Kise wszczął bójkę
- Uderzyłem go tylko raz! - zagalopowałem się. Nie powinienem podnosić głosu. Zaraz pogorszę moją sytuację - Przepraszam.
- On - wskazał palcem na mnie unosząc brwi - kogoś uderzył? Proszę nie robić sobie ze mnie żartów, komendancie!
- Nie robię, Daiki - zgasił papierosa i rzucił w stronę Aomine kajdanki. No on chyba sobie żartuje.. - Zaprowadź go do celi na czas wyjaśnienia sprawy. Adwokat jest w drodze Panie Kise - odszedł zostawiając mnie sam na sam z tym.. Podtypem!
- Tak jest, szefie - przez ten jego perwersyjny uśmiech zrobiło mi się strasznie gorąco - Wstań, Kise - jak posłuszny piesek wykonałem polecenie. Brakowało mi merdającego ogonka i postawionych uszu. Chociaż szczerze mówiąc zaraz coś może mi powstać przez jego dotyk na moich nadgarstek i ciepły oddech na karku.
Specjalnie z mojego aresztowania robił jebaną scenę z pornola! Chwycił mnie w zgięciu łokcia i zaprowadził do małej celi, którą po zdjęciu mi kajdanek zamknął na klucz. Usiadł po drugiej stronie wpatrując się we mnie jak ciele w malowane wrota. Na dodatek głupkowaty uśmiech nie schodził z jego jeszcze głupszej mordy.
- Czego się tak cieszysz? - po prostu nie mogłem być dla niego miły. Choćbym próbował, czego oczywiście nie robiłem, nie umiałem być dla niego miły
- Nie mogę dalej uwierzyć, że kogoś uderzyłeś, Kise - zaśmiał się. Zaśmiał się tak jak kiedyś. Jak za czasów gimnazjum. Jak ten Aomine, którego tak szalenie kochałem. Nie można mi się więc dziwić, że me serce szybciej zabiło.
- Ludzie się zmieniają - osunąłem się na ścianie. Usiadłem na zimnej podłodze chowając lekko zarumienioną twarz w podkulonych kolanach.
- Właśnie Kise - usłyszałem jego kroki. Podniosłem głowę. Stał oparty o kraty ze spokojem wymalowanym na twarzy - Ludzie się zmieniają.
Nie mogłem odwrócić szeroko otwartych oczu od jego ciemnych tęczówek. Powiedział to w taki sposób, że nie mogłem nie doszukiwać się głębszego sensu jego słów. Czyżby.. Czyżby mówił o sobie?
- Kise ja..
- Przesłuchanie skończone, Panie Aomine - znowu nie dowiedziałem się co chciał powiedzieć. Może to lepiej? Chyba tak będzie dobrze.. Będzie? Zresztą mam teraz ważniejsze sprawy na głowie! Zaraz na przykład zginę.. - Ryouta
- Yukio - skuliłem się jak wystraszone kocie. Nic nie poradzę na tą jego dzisiejsza aurę. Był przerażający
- Panie Aomine, proszę - podał Daikiemu jakiś dokument, na który on tylko kiwnął głową i otworzył drzwiczki
- Yukio! Mój bohaterze! - rzuciłem się jemu na szyję przez co cały mój ciężar spoczywał an tym niskim człowieku. Nie zareagował - Yukio? - spojrzałem w jego twarz. Nie było na niej żadnych emocji - Yukio..
- Do samochodu - odepchnął mnie od siebie. Pierwszy raz Kasamatsu potraktował mnie w taki sposób. Nie czekając na mnie opuścił pomieszczenie
- Ktoś tu się obraził - Aomine jak zwykle dodał adekwatny do sytuacji komentarz. Gniew z każdą chwilą we mnie wzrastał
- To wszystko Twoja wina! - wskazałem na niego palcem - Wystarczyło, że znowu się pojawiłeś a moje życie ponownie się sypie! - nie panowałem nad słonymi łzami wypływającymi z moich oczu. Nie panowałem nad całym sobą - Zniszczyłeś mi je w gimnazjum i znowu chcesz to zrobić? Pieprz się Aomine! - wybiegłem za senpaiem. Złapałem go dopiero przy aucie.
Nie odezwał się do mnie nawet jednym słowem całą drogę. Pierwszy raz. Pierwszy raz traktował mnie jak powietrze. Pierwszy raz czułem, że jestem dla niego nikim. Nie chciałem stracić jedynego przyjaciela.
Wszedł razem ze mną do mieszkania. Poczułem namiastkę nadziei, że jeszcze dziś wszystko będzie po staremu.
Nadzieja matką głupich.
Nic już nie miało być po staremu.
- Aż tak zależało Ci na spotkaniu z nim, że naraziłeś swoją reputacje? - słowa ledwo wydobywały się zza jego zaciśniętych ze złości zębów
- To wszystko nie tak Yukio!
- Nieistotne! - często na mnie krzyczał. Ba! Nawet bił! Jednak tym razem było.. Inaczej - Już nie istotne - szepnął i odwrócił się do mnie plecami. Rzucił reklamówki na kuchenny blat - Smacznego, Kise.
Trzasnął frontowymi drzwiami a ja jak ostatni kretyn wpatrywałem się w siatki, z których wypadły różnego rodzaju warzywa powoli turlając się po stole i podłodze
- Kise? - upadłem na jasne kafelki wplatając dłonie we włosy - Yukio.. Nie zostawiaj mnie.. Nie chcę być sam.. Czemu każdego od siebie odstraszam? Co jest ze mną nie tak, do cholery?!



poniedziałek, 12 stycznia 2015

Rozdział I - Słabość

     Nie jest kolorowo. Nie jest ani trochę kolorowo! Jest najgorzej!
Siedzę przy jednym stole z Akashim, Murasakirabą, Midorimą i co najgorsze - Aomine. Oczywiście nie jestem tu z własnej woli. Rozkazy Seijuro nie straciły ani trochę na sile. Przerażający.
- Twoja kolej, Ryouta. - jego obłąkany uśmiech przyprawia mnie o ciarki - Opowiedz nam co się z Tobą działo przez ten czas. - to, co powinno brzmieć jak koleżeńska ciekawość przybrało formę polecenia. Głośno westchnąłem upijając kolejny łyk sake. Nienawidzę sake.
- Po moim ostatnim meczu wyjechałem z Japonii na szkolenia lotnicze do Stanów Zjednoczonych - bujnąłem się na krześle patrząc w pokryte gwiazdami niebo. Tak nawiasem mówiąc fajny pomysł z weselem na świeżym powietrzu.. - Udało mi się je zakończyć z dobrym wynikiem i rekomendacją, dzięki czemu przydzielono mnie do lotnictwa wojskowego. Jednak długo tam nie zagrzałem miejsca. Przenieśli mnie do linii lotniczych japońskiego rządu - uśmiechnąłem się szeroko. Byłem dumny z moich osiągnięć -  Jestem oficjalnym pilotem premiera. W między czasie dalej sprzedaję moją piękną buźkę - zaśmiałem się i wyciągnąłem paczkę papierosów
- Jeśli chcesz niszczyć siebie tym gównem to twoja sprawa - Midorima poprawił okulary i spojrzał na mnie spod byka - Ale nie skazuj niewinnych ludzi na tak bolesną śmierć
- Masz rację - schowałem moje kochane Marlboro z powrotem do kieszeni. Wymusiłem uśmiech. Chce mi się palić i napić czegoś lepszego niż to ohydne sake. Jednak boję się wstać od stołu. Boję się tego czerwonowłosego psychopaty siedzącego tuż przede mną - Wybacz Midorima
- C-Co.. - wszyscy spojrzeli na mnie jak ciele w malowane wrota a zielonowłosy miał szeroko otwarte usta. Co z nimi nie tak? - Jak mnie nazwałeś? - he? Pokolenie cudów? Chyba skończonych idiotów..
- Chyba nie zapomniałem nazwiska przez tą długą rozłąkę? - kilka razy zatrzepotałem rzęsami. Wsparłem się na łokciach i ułożyłem głowę na złożonych dłoniach
- Gdzie te Twoje idiotyczne "cchi"? - odrętwiałem. Czy ON może do mnie nie mówić? Czy On może na mnie nie patrzeć?!
- Ludzie się zmieniają - warknąłem nawet nie zaszczycając go moim zajebistym spojrzeniem - Wyrosłem z, jak to pięknie ująłeś, idiotycznych nawyków. Zresztą nie tylko z tego - przechyliłem kieliszek. Boże co za paskudztwo!
- Ryouta! - zbawienie! Jestem w niebie! Ratuj mnie senpai!
- Słucham Yukio? - odwróciłem głowę w jego stronę. Cholera. Musiał! Musiał stać akurat za Aomine, który teraz już nie wpatrywał się we mnie a w swoje dłonie kurczowo zaciskane w pięści.
- W barku podają whisky, więc pomyślałem.. - wstałem gwałtownie patrząc błagalnie na Akashiego
- Bardzo miło było znowu porozmawiać z Wami - przerwałem na moment, gdy z trudem wymówiłem ostatnie słowo - Jednak teraz muszę już Was opuścić. Nie masz mi tego za złe, prawda Akashi?
- Skądże Ryouta - uśmiechnął się do mnie pobłażliwie i kiwnął dłonią dając mi pozwolenie do oddalenia się. Ledwo powstrzymałem atak szaleńczego pisku radości. Jednak musiałem wyładować to na Kasamatsu. Konkretnie na jego szyi, na której zawisłem śmiejąc się jak idiota.
- Puszczaj mnie Ryouta! - odepchnął mnie a ja zrobiłem minkę zbitego psiaka. Jest taki okrutny!
- Uratowałeś mnie Yukio! Nie wiem jak Ci się odwdzięczyć! - usiedliśmy przy barku a błękitnooki zamówił dwie szklanki whisky z lodem.
- Coś się wymyśli, idioto - uśmiechnął się wręcz prowokacyjnie. Nie pozostałem mu dłużny. Czemu on do cholery nie jest gejem?! Drogi Buddo czemu?! Naszą rozmowę przerwał dźwięk przychodzącego połączenia. Kasamatsu sięgnął po telefon - Wybacz. Jeden z Twoich pracodawców - kiwnąłem głową na znak zgody i pomachałem mu paczką papierosów przed twarzą. Przytaknął ze zrozumieniem, rozmawiając już w nieznanym mi języku. A znałem ich sześć!
Wstałem i odszedłem od bawiących się w najlepsze gości.
Oparłem się o jedno z drzew. Odpaliłem fajkę mocno zaciągając się dymem. Po chwili wypuściłem szarą chmurę.
- Oj, Kise! - Aomine?! Co on tu.. Poczułem jego palce mocno zaciskające się na moich ramionach. Z ogromną siłą przyciskał mnie do pnia. Jego wzrok.. Przeszywał mnie na wskroś i przyprawiał o dreszcze. Taki dziki, nieokiełznany. Taki idealny. Mój ideał. Co ja chrzanie?! On jest.. On jest..
- Idioto! Puszczaj mnie! - próbowałem się wyrwać jednak był silniejszy. W końcu jest policjantem.
- Zamknij się - warknął a po moich plecach spłynęła strużka zimnego potu. Jego bliskość była dla mnie nie do zniesienia - Muszę coś sprawdzić do cholery więc z łaski swojej nie sprawiaj problemów!
- Nie rozkazuj mi! Myślisz, że kim Ty jesteś, że będziesz mi.. - wypuściłem papierosa z dłoni. Nie dane mi było dokończyć. Nie dał mi dokończyć. Jego usta nie dały mi dokończyć! Co on wyprawia?! Myśli, że będzie grał mi na uczuciach? Niech spieprza! Próbuję się wyrwać. Bezskutecznie. Cholera.. Ale dobrze całuję. Cholera.. Zrzucę to na alkohol, głupotę bądź sentyment.. Ale teraz nie mogę się powstrzymać. Oddałem pocałunek. Aomine tylko się tym nakręcił i jego usta stały się bardziej agresywne. Tyle o tym marzyłem.. Tyle czasu..

Kocham Cię, Aominecchi!

Zacisnąłem pięści. Ugryzłem go w język. Syknął z bólu i uwolnił moje usta.
- Odpierdol się ode mnie zboczeńcu! - krzyknąłem starając się aby do oczu nie napłynęły łzy. Jak mogłem się zapomnieć. Jak mogłem pozwolić na takie coś! Po tym co mi zrobił.. Skurwiel!
- Kise - jego oczy były dziwnie zamglone. Głos przyjemnie łaskotał mój zmysł słuchu. Przybliżył ponownie twarz do mojej. Gwałtownie odwróciłem głowę. Mój błąd.
Jego oddech parzył moją skórą. Nie siląc się na delikatność wpił się w moją szyję. Nie rozumiem. Nie chcę tego, jednak nie jestem w stanie nic zrobić. Do oczu napłynęły mi łzy. nie mogłem ich zatrzymać.
- Aomine, proszę - przerwał pieszczotę, gdy usłyszał jak żałosny jest mój głos. Prawie tak żałosny jak ja w tym momencie - przestań. Nie baw się mną do cholery! - puścił mnie. W końcu mogłem rozmasować ramiona. Nie patrzyłem na niego. Byłem wściekły. Głównie na siebie. Pozwoliłem sobie na chwilę słabości. Jak mogłem do tego dopuścić.
- Kise, ja..
- Ryouta! Gdzieś Ty znowu polazł matole?! - przystanął z wrażenia. Nie dziwie mu się. W końcu byłem sam na sam z Aomine. Dodatkowo wyglądam jak siedem nieszczęść. Zapłakane siedem nieszczęść - Ryouta? - podszedł powoli do mnie, aby po chwili spojrzeć z mordem w oczach na Daikiego - Co mu zrobiłeś? - nie spodziewałem się, że chwyci go za kołnierz. Cholera. Działaj, Kise!
- Yukio przestań! - złapałem go za nadgarstek starając odciągnąć od równie rozwścieczonego granatowookiego - Yukio proszę! Chodźmy już! Yukio! - nie reagował. Nigdy nie był tak zdenerwowany - Zabierz mnie stąd, proszę - szepnąłem ledwo powstrzymując kolejny atak łez. Dopiero wtedy przeniósł na mnie wzrok. Poczułem uścisk na nadgarstku i mocne szarpnięcie. Posłusznie poszedłem za nim. Skręcało mnie w środku aby odwrócić się i zobaczyć minę ciemnoskórego chłopaka. Jednak tym razem byłem silny. Obiecałem sobie, że już tak zostanie.
- Wsiadaj - otworzył mi drzwi taksówki. W końcu oboje piliśmy. Bez słowa zająłem miejsce. Usiadł obok mnie uporczywie wpatrując się w okno. Moje powieki stały się ciężkie. Chyba nie powinienem pić tej cholernej sake. Nie dzieje się ze mną najlepiej po niej..
Ramię Kasamatsu, mimo, że jest tak nisko, teraz wydaje się strasznie wygodne..

Co jest? Jestem.. W powietrzu? Gdzie jestem? Potarłem powieki i uniosłem wzrok.
- Yukio! - pisnąłem jak podniecona nastolatka przez co on zaskoczony spojrzał na mnie. Pokręcił z dezaprobatą głową. Położył mnie na miękkim łóżku.
- Dobranoc, Ryouta - pogładził mnie po włosach i odwrócił się z zamiarem wyjścia z mojego pokoju. od kiedy on taki czuły i delikatny? Nie puszczę Cię, Kasamatsu..
- Poczekaj.. - chwyciłem materiał jego czarnej koszuli - Proszę.. Zostań ze mną, senpai. Chociaż chwilę. - odwrócił głowę starając się ukryć rumieńce, które na szczęście udało mi się zobaczyć. Poluzował krawat i usiadł na łóżku. Oparł się plecami o ścianę zamykając przy tym oczy.
Uśmiechnąłem się i ułożyłem na boku wpatrując się w jego spokojną twarz.
Nie mogłem pozbyć się jednak tego cholernego uczucia.. Mimo, że starałem się tego pozbyć, nie mogłem wyrzucić z głowy myśli, że chciałbym aby miejsce obok mnie zajmował ktoś zupełnie inny.
Jestem idiotą.




// Pierwszy rozdział jest! Jak się podoba? Proszę: komentujcie, wyrażajcie swoją opinię. To bardzo pomaga w dalszym pisaniu oraz motywuje do pracy!