Siedzę jak na gwoździach a po równoległej stronie około szesnastowiecznego drewnianego stolika, na satynowej, szkarłatnej poduszce leży długowłosy piesek chihuahua. Na dodatek patrzy na mnie jak na idiotę i nie wiem czy nie dostrzegam w jego czarnych ślepiach współczucia.. Nie. To chyba moja chora wyobraźnia.
- Przepraszam za zwłokę - podskoczyłem z piskiem stając jak na baczność gdy do pokoju wszedł czerwonowłosy skur.. kolega z byłej drużyny.
- Jakie zwłoki?! E, to znaczy.. Nic się nie stało Akashi - uśmiechnąłem się szeroko i gdy on zajął miejsce również poszedłem w jego ślady - To ja niepotrzebnie zajmuje Ci cenny czas.
- Gdyby to było niepotrzebne, nie przyszedłbyś z tym do mnie - przyjrzał mi się uważnie. Jak zawsze - zimny, surowy i śmiertelnie poważny. Jakby wyprany z emocji. Gdy już zaczynałem wątpić w słuszność moich decyzji i tego, że tu jestem stało się coś niewiarygodnego.
Do wielkiego salonu wszedł niski szatyn. Aby go rozpoznać potrzebowałem chwili. Były gracz Seirin z numerem dwunastym w drżących dłoniach niósł srebrną tacę a na niej porcelanową zastawę. Z delikatnymi rumieńcami, bez słowa skinął mi głową. Gdy odstawiał na stolik herbatę i chciał wyjść z pomieszczenia Akashi chwycił go za nadgarstek. Furihata aż pisnął z zaskoczenia i chyba strachu.
Oglądacie anime? Znacie ten moment gdy dzieje się coś uroczego? Słodka dziewczyna z lekko otwartymi ustami, zarumienionymi policzkami i drżącymi, wielkimi tęczówkami - kojarzycie?
To ja właśnie chyba tak w tym momencie wyglądam. Serio.
- Dziękuję Kouki - przybliżył jego rękę do swoich ust. Z delikatnym uśmiechem złożył na skórze szatyna pocałunek. Jego twarz przybrała barwę purpury. Szybko wyrwał się ze stanowczego uścisku mojego byłego kapitana i na bardzo drżących nogach wycofał się do kuchni. - Coś się stało Ryouta?
- Nie nic - wbiłem wzrok w czubki moich butów - Od kiedy..
- Od mojej przegranej - uśmiechnął się delikatnie - Kouki podszedł do mnie podziękować za dobrą grę. Nie rozumiałem tego. Przecież siedział na ławce rezerwowych a ja byłem kapitanem. Ale - przerwał na chwilę aby upić łyk herbaty - jego szczery, niewinny uśmiech rozegnał wszystkie czarne chmury nad moją głową. Chyba już wtedy się zakochałem. Więc? Słucham uważnie.
- Etto - zawahałem się drapiąc po głowie. Jak to najlepiej rozegrać? Wiem! - Mój przyjaciel ma pewien problem.. - Ryouta mistrzunio jesteś
- Przyjaciel? - brew byłego kapitana poszła w górę. Westchnął - Co z.. Twoim przyjacielem?
- W młodości był zakochany - spojrzałem na trzymaną w mych dłoniach herbatę - Jednak to minęło. Odciął się od tej osoby. Niestety zbieg okoliczności sprawił, że znów się spotkali i coś w nim odżyło. Może nie miłość. No ale nadal coś. To nie wszystko. Jest też ktoś jeszcze w jego życiu. Co mam zr.. Co ma zrobić! - zaśmiałem się nerwowo, niemal histerycznie
- Rozumiem - Akashi uśmiechnął się jakby powstrzymywał śmiech i pokręcił głową - Mówi się, że gdy kochasz dwie osoby powinieneś wybrać tą drugą, gdyż najwidoczniej ta pierwsza nie była prawdziwa. Jednak jeśli pojawia się jakieś jak to nazwałeś, coś, przekreśla to pierwszą tezę. Bo nawet to, że powrócił jakiś ułamek uczucia świadczy o prawdziwości tego co było kiedyś. Nadażasz Ryouta?
- Tak jest! - westchnął cierpiętniczo widząc jak salutuje. Wstał, odłożył pieska i zaczął spacerować po ogromnym pokoju
- Można więc zakładać, że ta druga osoba była zapychaczem..
- Nie! - przerwałem mu. Spojrzał na mnie zdziwiony nie przyzwyczajony do takiego zachowania. Przełknąłem ciężko ślinę - Przepraszam za uniesienie się.. Ta druga osoba na pewno nie była zapychaczem. Jest dla niego kimś ważnym..
- Cóż za rozchwianie emocjonalne - mruknął pod nosem jednak na tyle głośno by udało mi się to usłyszeć - Kontynuując.. Więc niech zapomni o dawnej miłości. Najwidoczniej nie było prawdziwe uczucie - westchnął - Cóż, nawet ja się mylę..
- Było prawdziwe! - również wstałem - Nie spałem po nocach myśląc o nim! Nie mogłem się na niczym skupić! Nie jadłem wciąż czując w żołądku bo ciągle popierdalały tam te głupie motyle! Nawet jak kopnął mnie w dupę i porwał na strzępy moje serce ja nie mogłem przestać go kochać! W końcu musiałem się nauczyć z tym żyć. Nie było łatwo ale jak to mówią czas leczy rany. Chyba po prostu nauczyłem się nic nie czuć.. Znaczy on.. On się nauczył - spłonąłem rumieńcem i zwiesiłem nisko głowę upadając czterema literami na fotel
- Sam sobie odpowiedziałeś Ryouta - podszedł do mnie i poklepał po ramieniu - Można kochać wiele osób jednak trzeba umieć rozróżnić jakie jest to uczucie. Możliwe jest czucie do dwóch osób podobnej, romantycznej miłości. Jednak da się rozpoznać, którym jest to właściwe uczucie i którą osobę tym darzysz. Zrozumiałeś coś?
- Chyba tak - uśmiechnąłem się delikatnie i dotknąłem jego dłoń, którą wciąż trzymał na moim ramieniu. Podniosłem ją i zamknąłem w uścisku moich rąk patrząc mu głęboko w oczy - Dziękuję!
- Sei.. Znaczy Akashi! - spojrzeliśmy obydwoje na Furihate, który musiał niezauważony wejść do pomieszczenia. Jego wzrok zawieszony w jakimś tajemnym punkcie a usta wydęte w podkuwkę. Roześmiałem się rozumiejąc dwuznaczność tego co musiał zobaczyć
- Żegnaj Akashi! Jeszcze raz dziękuję! - pobiegłem do drzwi. Gdy byłem tuż obok szatyna zatrzymałem się i zamknąłem go w moich ramionach - Do widzenia Chihuahua z Seirin! - musiałem szybko uchylić się przed lecącą filiżanką - Jak możesz z nim żyć?
- Zostaw w spokoju Koukiego i wynocha! - krzyknął i doskoczył do brązowowłosego, który teraz wyglądał jakby dusza z niego wyparowała. Akashi uśmiechnął się do mnie przekornie - Zajmij się Daikim.
- Skąd.. Ty! - wycelowałem w niego palcem jakbym wymierzał mu wyrok za najgorsze świństwo. Wyjąkałem jeszcze coś nieskładnego i wyleciałem z rezydencji w tak zwanych podskokach. Z małą pomocą byłego kapitana oczywiście. Wredny..
Wskoczyłem do mojego wranglera i prawie kasując piękną bramę wielkiego Akashiego wyjechałem na drogę. Na każdym przejściu rozglądałem się aby po raz kolejny prawie! nie rozjechać tej staruszki. Sądzę, że za trzecim razem nie skończyło by się to tylko na środkowym palcu. Chyba, że na moim. Połamanym. Babcia dres.
Sięgnąłem dłonią pod deskę rozdzielczą w poszukiwaniu papierosów. Przechyliłem się trochę w prawo, gdyż nie mogłem ich wymacać. W końcu udało mi się znaleźć upragnioną paczkę jednak jak na złość okazała się pusta.
- Cholera - mruknąłem i skręciłem w lewo mimo, że była podwójna ciągła - Walić policje - zaśmiałem się głupkowato. Czułem, że robię na przekór Aomine. Jak dziecko mamie. I strasznie mnie to cieszyło. No idiota.
Dziś jest niedziela, już dochodzi wieczór. Tylko tamten sklepik może mnie uratować. Zawsze przychodziłem tam z Aomine kupić mu jakąś słodką nagrodę po wygranym jeden na jeden.. Koniec! Nie wspominaj! Myśl o czymś.. Myśl..
Papierosy, fajki, szlugi, tytoń, nikotyna, ogień, dym..
Parkuję na pustym parkingu koło jakiejś szkoły. Wyskakuję z autka i skrótem, przez lasem wręcz frunę do małego sklepiku. Wchodzę i witam się z młodziutką sprzedawczynią. Zamiast obczaić ją, lustruję wzrokiem miętowe cudeńka nad jej główką. O tak!
Gdy wyjmowałem portfel z kieszeni upadł mi na podłogę. Schyliłem się aby go podnieść. Wtedy usłyszałem cichy dzwoneczek zwiastujący, że ktoś jeszcze wybrał się na niedzielne zakupy.
- No wybieraj głąbie - warknął znajomy mi głos. Gdy już chciałem jak sprężynka doskoczyć do niego i entuzjastycznie się przywitać, coś mnie powstrzymało.
- Coś taki zły, że znowu musisz płacić za przegraną, Taiga? - niski, męski śmiech. Lekko zachrypnięty. Doskonale mi znany.
Nie wiem co najbardziej mnie przygnębiło. Że są tu we dwójkę? Że grają jeden na jeden? Że tak dobrze się razem bawią? Że Aomine mówi Kagamiemu po imieniu? Nie.
Najbardziej zabolało mnie, że robi z nim to, co kiedyś ze mną. Zastąpił mnie kimś innym.
Powoli wyprostowałem się udając, jakbym nie zauważył ich obecności. Oni chyba mnie na serio nie widzieli.
- Poproszę - mruknąłem ponownie taksując papierosy znajdujące się za szkłem - Marlboro czerwone - jaki humor takie fajki. Serio. Standardowe mentolowe fajki nie dadzą sobie rady. Cicho podziękowałem. Wsadziłem resztę do portfela, portfel do kieszeni a paczkę zostawiłem na wierzchu. Odwróciłem się. Stali na środku zajęci wybieraniem piwa. No tak. Jakie czasy takie nagrody.
- Dobry! - zaopatrzyłem się w szeroki, sztuczny uśmiech. Obydwoje odwrócili się do mnie.
- Kise.. - Aomine chyba głos odebrało. Ups.
- Siema Kise! - Kagami jest taki prawdziwy. Może lekko przygłupi, jednak bardzo dobry. W końcu rola strażaka zobowiązuje do bycia najżyczliwszym na świecie. Nie chce go znienawidzić..
- Ciszej Kagami - zaśmiałem się. Piekły mnie oczy. Piekło mnie serce. Piekły mnie trzymane w dłoni papierosy - Jesteśmy w sklepie. Wybaczcie chłopaki, muszę lecieć!
Nie czekając na jakąś reakcje wyminąłem ich. Praktycznie wybiegłem z budynku. Przystanąłem przed nim próbując trzęsącymi się dłońmi odpalić używkę. Siarczyście zakląłem i ponownie przesunąłem palcem po krzesiwie. Udało się. Niebiosa..
- Kise! - kurwa. Nienawidzicie mnie tam wyżej, nie? Zerknąłem na niego kątem oka. Coś mnie tknęło. Chyba trzeba skorzystać z okazji - Słuchaj. To nie tak..
- He? - spojrzałem na niego a na usta wpełzł uśmiech pełen kpiny - Czemu nie możemy o tym porozmawiać przy Kagamim, co? Zresztą nie interesuje mnie to. Ciesze się, że Ty również kogoś masz - wypuściłem dym
- Również? - załapał. Nie taki tłumok - Jak to również? Że niby spotykasz się z tym Twoim kapitankiem w rajstopach?
- Możliwe, że od zawsze nie miałem gustu do wyboru mężczyzn, A-o-mi-ne-cchi - zaakcentowałem ostatnie słowo a on warknął jakby gotowy do skoku na mnie. Piorunowaliśmy się wzrokiem. Prychnąłem i odwróciłem się na pięcie.
Bez słowa poszedłem stamtąd. Nie zatrzymywał mnie.
Mam ochotę sobie strzelić w ten blond łeb, ponieważ przez myśl przeszło mi.. Że smutno mi z tego powodu.
Wsiadłem do wranglera. Włączyłem muzykę aż rozsadzała mi głośniki i bębenki w uszach. Ruszyłem. Przed siebie. Po prostu. Jechałem bez celu. Aby do przodu. Nie za szybko. Nie za wolno. W sam raz.
Nagle do głowy wpadł mi świetny pomysł. Ściszyłem jedną z ulubionych piosenek. Wyjąłem telefon i wybrałem jeden z numerów. Kilka sygnałów.
- Cześć szefowo kochana! - odpowiednia modulacja głosu to podstawa. Każda kobieta musi czuć się adorowana - Mam maleńką prośbę..
* * * * *
Popielniczka była już pełna a w całym mieszkaniu unosił się dym. Mimo to w moich ustach znowu tkwił
papieros. Ręce mi się trzęsły jednak nie przestawałem układać flanelowej koszuli.
- Wypierdalam stąd - mruknąłem wciąż zaciskając wargi uważając aby fajek nie wypadł. Wpakowałem koszulę do walizki i zasunąłem ją. Westchnąłem przysiadając obok niej na łóżku. Było mi żal samego siebie, ze uciekałem przed własnymi problemami ale niestety, czułem, że muszę odetchnąć. Złapałem za pilot i nacisnąłem jeden z guzików dzięki któremu okna znikały za metalowymi zasłonami. Usłyszałem klakson.
Wstałem i złapałem za bagaż. Wpisałem kod aktywujący alarm i zamknąłem drzwi na cztery spusty. Spusty. Normalnie bym się zaśmiał.. No ale nie teraz.
Wrzuciłem walizkę do bagażnika i wsiadłem do taksówki. Pan kierowca mówił coś do mnie jednak odciąłem się. Wpatrywałem się z pełną namiętnością w przesuwające się za oknem widoki.
Dotarliśmy na miejsce. Zapłaciłem mu, wyjąłem co moje i pożegnałem się.
Wziąłem głęboki oddech i poprawiłem ciemny, granatowy krawat. Idealnie pasował do szarej marynarki oraz paska i butów ze skóry koloru brązowego. Rozłożyłem rączkę dziękując za wynalezienie kółeczek przy bagażu.
Wszedłem na teren lotniska. Przywitałem się ze znajomymi ochroniarzami i skierowałem sie do wielkiego hangaru. Było tam głośno i zimno. Z uśmiechem przywitałem się z moją Mery, czyli czerwono-białym samolotem dwuosobowym. No co? Stać mnie.
Wrzuciłem na tylne siedzenie walizkę i przypiąłem ją pasem. Sam zająłem miejsce za sterem.
- Wieża tu Kise Ryouta, pilot rządowy. Proszę o pozwolenia na start samolotu dwuosobowego lekkiego - odsunąłem od twarzy radio wyczekując reakcji
- Spierdalaj Ryouta, nie masz pozwolenia..
- Kotaro! - uderzyłem się dłonią w twarz na brak profesjonalizmu mojego przyjaciela po fachu. Jest tak bezpośredni, że po dwóch dniach znajomości zapomnieliśmy co to zasady dobrego wychowania, mówienie sobie w sposób oficjalny bądź używanie jakiś zwrotów grzecznościowych z racji tego, że jestem wyżej w hierarchii lotnictwa.
- Wieża wyraża zgodę na start - tym razem komunikat wydał nieco rozważniejszy współpracownik - Dalekich lotów, Kise.
- Przyjąłem. Dziękuję Miyaji-senpai - uśmiechnąłem się i z przyzwyczajenia, bądź dla lepszego samopoczucia założyłem swoją czapkę pilota. Nałożyłem na na uszy słuchawki i po otwarciu się wielkich drzwi hangaru wyjechałem na odpowiedni pas. Wziąłem głęboki oddech i wciskając kilka potrzebnych przycisków zacząłem się rozpędzać. W pewnym momencie pchnąłem do przodu wajchę dzięki czemu uzyskałem pożądaną przeze mnie prędkość. Samolot uniósł się a ja schowałem koła.
Przecinałem powietrze. Robiłem to co kocham, zapominając o problemach życia codziennego wykonując 360. Zaśmiałem się. Tak beztrosko.
Jedną ręką chwyciłem wyłączoną już komórkę i wyjąłem z niej baterie. Obie części rzuciłem gdzieś za siebie wgłąb kokpitu.
Chcę pooddychać.
// Nie dodałam nic od marca. SZOK.
PS. Kompletnie nie znam się na pilotowaniu, wybaczcie.
Kochana, droga Senpai
OdpowiedzUsuńZnów mogłabym cię opierdolić za długą przerwę, ale skoro ci to tak często wypominam, to myślę, że w końcu zakodowałaś :D
Hmmm Hmm Hmmm
No muszę ci to przyznać - dobrze, że mi w końcu kazałaś to przeczytać - zrekompensowałaś tym rozdziałem mega długą przerwę. Wyszedł ci prze zajebisty.
Oprócz tego, że się mega wciągnęłam i miałam wszystko przed oczami to jeszcze chyba z trzy razy tak głośno zawyłam śmiechem, że mi siostra wlazła do pokoju, bo myślała, że coś się stało.
"Babcia dres" i "Spierdalaj Kise, nie masz pozwolenia" to zdecydowanie perełki tego rozdziału, hahhaa <3
Twój humor jak zwykle zwala mnie z nóg <3 xD
Myśli Kise są genialne, normalnie pokochałam go jeszcze bardziej xD
Aomine ty cwelu. Nie lubię Kagamiego, niech się zajmie obracaniem Kuroko, a nie kurde xdd
Niech więcej pogadają w następnej nocie, pliz xD
I spinaj tyłek swój leniwy z tym pisaniem, bo wiem gdzie mieszkasz!
Kochana, droga Shine-chan (może zaczne nazywać Cię kouhai w sumie hmhmm)
Usuńtak tak kocham jak mnie stawiasz do pionu <3
ja zawsze mam racje moja droga! dziękuję za wszystkie miłe słówka ;3 też się uśmiałam przy pisaniu haha
też shipuje KagaKuro owszem, ale tu musiało tak być ze Kuroś z Momoi ;c
moze moze.. postaram się! strach sie bac haha
To było świetne *-*
OdpowiedzUsuńBardzo tęskniłam za tym opowiadaniem i nawet się bałam , że zawiesiłaś T^T
Rozmowa z Akashicchim bezcenna + cieszę się że jest z Furihatą :>
Kocham twój styl pisania jest cudowny *^*
Kise taki pełen emocji . Wypełniły mnie one . Czułam każde uczucie , każdą myśl coś niesamowitego .
I na końcu kiedy spotyka Aomine i Kagamiego ;-;
Płacz i zgrzytanie zębów :'(
Wypełniła mnie gorycz i ogromny smutek . TTwTT
Ogólnie to super posługujesz się charakterami postaci .
Długo by wymieniać zalety tego dzieła :')
Piękny rozdział .
Weny i czego tylko chcesz ~
dziękuję!
Usuńnaprawdę? przepraszam! miałam dużo problemów na swojej drodze przez ten czas po prostu..
a ja się bałam, że straciłam wszytskich czytelników a wręcz przeciwnie! - zyskałam! bo chyba nie pamiętam abyś wcześniej zostawiała komentarz, co?
mogę powiadamiać o rozdziałach przez GG (50739381) lub snapa (karasu.chan) więc jakbyś chciała to wiesz ;3
jakoś tak się wczułam w jego postać i tak samo wyszło *hihi*
dziękuję za tak miłe słowa! przepraszam za płacz, może niedługo nadrobię śmiechem ( ;
po raz kolejny dziękuję!
Ohayo!
OdpowiedzUsuń*wychyla się nieśmiało*
Jestem nowa, ale przeczytałam wszystkie rozdziały i zakochałam się w tym opowiadanku. Bardzo, ale to bardzo dobrze oddajesz charaktery postaci, a ja to uwielbiam!
*nod nod*
Życzę weny i czekam na kontynuację z niecierpliwością c:
PRZEPRASZAM, ŻE KAZAŁAM TAK DŁUGO CZEKAĆ. Mam nadzieję, że kiedyś tu wrócisz z nadzieją kolejnego rozdziału :3
Usuńyaaay jednak żyjesz :D hyhy Kise ma dość, Kise idzie polatać, zazdro tak gneralnie :D ogarnima problemy z czasem i weną także ten, czekam na kolejny rozdział :3
OdpowiedzUsuńnie wierzę, że minęło tyle czasu i tak olałam tego bloga ;ooo
Usuńno żyję <3